Co się stanie, gdy szóstoklasiści, ich wychowawczyni i rodzice spotkają się w jednym miejscu pełnym atrakcji, czyli „Mścichowiance”? Odpowiedź brzmi: najlepsza integracja!

Na starcie wydawało się, że największą gwiazdą będzie pizza, gorąca, pachnąca, swojska i znikająca z talerzy, szybciej niż można było powiedzieć „ostatni kawałek”. Do tego wata cukrowa, która potrafiła skleić uśmiechy jeszcze mocniej niż palce, gofry z bitą śmietaną i cała armia przekąsek, które jakby same prosiły: „zjedz mnie!”.

Ale to nie jedzenie zostało królową dnia. Koronę bezapelacyjnie przejęły… podchody. 6C zamieniła się w drużynę odkrywców i strategów. Jedni chowali się jak mistrzowie kamuflażu, drudzy wymyślali zadania, które czasem były trudniejsze niż równanie z matematyki. Było bieganie, śmiech, podpowiedzi szeptane jak największe sekrety i triumfalne okrzyki zwycięzców.

Rodzice tymczasem okazali się tajną „grupą wsparcia”: przywieźli dzieci, nakarmili i zadbali o to, żeby energii starczyło na każdą rundę zabawy. Za tę bezinteresowną pomoc należą się im gromkie brawa i złote medale.

Podsumowując: integracja 6C to była przygoda, której nie zapomni ani pizza, ani wata cukrowa, ani nawet plac zabaw. A jeśli ktoś jeszcze wątpi, kto naprawdę rządził tego dnia, odpowiedź jest prosta: podchody, jedyna gra, która łączy pokolenia i daje więcej frajdy niż największa porcja smakołyków.

Redakcja