6 i 7 czerwca klasy IV c i V c pod opieką wychowawczyń: p. Katarzyny Bartłomiejczuk i p. Luizy Borawskiej oraz p. Anny Jamiołkowskiej, p. Joanny Ścisłowicz i p. Moniki Dołęgowskiej były na wycieczce w Toruniu, Gnieźnie, Biskupinie i Żninie.

Jak na dwa dni program przedstawiał się bogato.

W Toruniu uczestniczyłliśmy w warsztatach cukierniczych w „Piernikarni mistrza Bogumiła”.  Każdy wyszedł z własnoręcznie zrobionym piernikiem, choć przyznać trzeba – nie było łatwo! Należało wygrać konkurs na rozpoznawanie przypraw. Od dziś cynamon, kardamon, goździki, kolendra, pieprz i cukuta nie stanowią żadnej tajemnicy.

Kolejną atrakcją był zamek krzyżacki, a w nim mroczne lochy z duchami wydającymi upiorne odgłosy. W wieży ustępowej ( tak, tak- specjalnie do naturalnych  potrzeb) mieści się dziś   ekspozycja różnych narzędzi tortur. Strach się bać! Czy wiecie, że nawet była maska smutku? Zakuwano w nią osobę w złym humorze, by nie psuła nastrojów innym. Maska kłamcy, łamacz szyi, pasy wierności...Uff! W średniowieczu mieli wyobraźnię! Nie ma co!

Pozostawaliśmy w „militarnym” nastroju, więc  udaliśmy się do bunkrów nad Wisłą. Po krótkiej musztrze zejście pod ziemię. Prowadzący umiejętnie wytworzył nastrój. A potem przeżyliśmy nalot bombowy... Dobrze, że tylko symulowany. Dzieci w czasie wojny nie miały tak dobrze jak my.

Pełni wrażeń zwiedziliśmy dom Kopernika. Muzeum zostało unowocześnione. Są ciekawe efekty z wykorzystaniem multimediów i oczywiście ładnie zrekonstruowane pomieszczenia na wzór tych , w których jako mały chłopiec pomykał nasz astronom.

Przed wyjazdem z Torunia spacer po starówce, obowiązkowe głaskanie żabek przy fontannie z flisakiem, zdjęcia przy pręgierzu- ośle i krótki czas wolny za zakup pamiątek i zjedzenie piernikowych lodów. Przed 21 dotarliśmy do Gniezna. Zmęczeni całodziennym upałem i syci wrażeń, po obfitej kolacji z przyjemnością rozgościliśmy się w pięknych apartamentach. Niektórzy nawet mieli „ jedynki’ z podwójnym łożem !

Noc była jak zawsze za krótka, a ranek zbudził nas burzą, ulewnym deszczem i kawą- zaserwowaną opiekunkom przez Olę. Podczas śniadania uczyliśmy się korzystać ze szwedzkiego stołu. Nie wszyscy bywają w hotelach ( nawet na obiadach„ biedackich”, gdzie samemu trzeba kroić schabowego i wiązać buty xd). Nowe i ciekawe doświadczenie zaliczone na szóstkę!

Komentując deszcz,  Lena  zażartowała, że to nieplanowany aquapark. Może tak być, bo   mimo kurtek i parasoli przemoczeni byliśmy do suchej nitki. Przyznać trzeba, niesamowitym widokiem był szaleńczy bieg do katedry gnieźnieńskiej w strugach powodzi z nieba. A suszenie wiktuałów na posadzce katedry? Bezcenne...Obejrzeliśmy słynne drzwi gnieźnieńskie i podziwialiśmy wnętrze katedry. Pochowany jest tam św. Wojciech w relikwiarzu pod baldachimem zbudowanym na wzór tego w Watykanie. Któryś z wycieczkowiczów ma podobno taki nad łóżkiem ( xd)... W katedrze także pochowany jest Ignacy Krasicki. Wiedzieliście? A widzieliśmy sporo. Gabrysia nawet znała etymologię słowa „ Niemcy” , czym wprawiła w osłupienie przewodnika. Brawo!

Wyszliśmy z budynku, a tam- piękne słońce! Całe szczęście, bo niektórym robiło się zimno. Przed wyjazdem do Biskupina kto chciał, ten się przebrał i jazda!  Biskupin oczarował nas niezwykłym charakterem zabudowy z różnych czasów. Ciekawym pomysłem jest plantacja dawnych roślin: orkiszu, soczewicy, ciecierzycy, lnu...Ten ostatni akurat kwitł na swój bladoniebieski kolor. W zabytkowych chatach ulokowane były wyroby garncarzy, bartników, brązowników...  ,więc zakupy się udały, arsenał pistoletów w autokarze powiększył się o kolejne noże, łuki, toporki i piki... W czasie wolnym urocze artemidy i dionizosy, tudzież herkulesy i wilhelmowie telle popisywali się strzelaniem z łuków i walką wręcz. Niestety, broń szybko została skonfiskowana. Biżuteria na rzemykach też  cieszyła się powodzeniem. A opiekunki zostały obdarowane pamiątkowymi bransoletkami.

Miły był czas spędzony w Biskupinie. Ostatnią atrakcją  była podróż  kolejką wąskotorową do Żnina. W drodze podziwialiśmy panoramę prasłowiańskiej osady, odbył się konkurs na zgadywanie nazw mijanych drzew i roślin. Przejechaliśmy przez Wenecję... No oczywiste, że nie tę włoską, ale emocji i spekulacji było co niemiara.

Po obiedzie do autokaru. Spać się nie dało, bo gwar rozmów i śpiewy przeszkadzały. Kto był baaaardzo zmęczony zasnął mimo hałasu. Podróż minęła spokojnie, szybko. O 23 w Wysokiem Mazowieckiem wpadliśmy w ramiona stęsknionych rodziców. Kiedy następny wyjazd?

Uczestnicy wycieczki