12-14 czerwca siódmoklasiści, dwie czwartoklasistki i trzech ósmaków ruszyło na wycieczkę do Gdańska, Oliwy, Sopotu, Łeby i Władysławowa. Opiekę sprawowały wychowawczynie p. Ewa Dąbrowska i p. Joanna Ścisłowicz oraz p. Małgorzata Borecka i p. Luiza Borawska. 

O świcie rozpoczęła się podróż, by tuż po wybiciu południa spotkać się z przewodnikiem i ruszyć na Westerplatte. Miejsce pamięci nie do przecenienia - bastion obronny podczas II wojny światowej dowodzony przez majora Henryka Sucharskiego. Symbolika tego miejsca - wbity w ziemię bagnet  i czytelny napis „Nigdy więcej wojny” przekonują, że człowiek jednak ceni dobre wartości. Skąd jednak ciągle wybuchające konflikty zbrojne? Wiadomo.

Kolejny punkt programu to Europejskie Centrum Solidarności z budynkiem BHP i pomnikiem stoczniowców. W tle smętnie zwieszające głowy dźwigi stoczni, która już nigdy się nie odbuduje. Rdzawy budynek ECS – symbol upadającego komunizmu. To też historia nowsza, ale równie trudna i bolesna. Historia.

Młodzież jest jednak pełna życia, więc spacer po oliwskich ogrodach i wysłuchanie koncertu w katedrze nastroiły ją pozytywniej, by z całym impetem wkroczyć na Długi Targ w Gdańsku i powitać odwiecznie skupionego Neptuna. Tu trochę czasu wolnego- spacer nabrzeżem, pomachanie Sołdkowi i przywitanie się z Żurawkiem. Gdańsk to jednak piękne miasto. Najpiękniejsze na świecie, jak sentymentalnie stwierdził przewodnik.

Nocleg w hotelu Dalia w Chłapowie. Szybkie odświeżenie się, posiłek i pierwsze spotkanie z Bałtykiem. Zachody słońca są zawsze urokliwe.

O świcie niektórzy zerwali się, by podziwiać wschód słońca, a może w ogóle się nie kładli?

Rano wyprawa do Łeby i na wydmy. Dwie z nich największe w Europie – Wydma Biała i Łącka. Ze szczytu Białej cudowny widok na Jezioro Łebsko i morze. W górze wypukłość nieba z lekkimi chmurami. Pod nogami bielusi piasek. Gdzieniegdzie wystają umarłe olchy i sosny, pozostałości dawnych lasów. Po piasku bez krępacji baraszkują chude młode liski, z góry staczają się głodne wrażeń dzieci. Można by tu siedzieć i siedzieć… Ale jeszcze spacer do portu i wieczorne pożegnanie słońca nad morzem. To się nazywa szczęście.

Ostatniego dnia nieco póżniej wstaliśmy i wyruszyliśmy do Władysławowa do parku linowego. Nie myślcie sobie, przejście tras nie było takie łatwe. Tym większe wyrazy uznania dla tych, co to nie tylko mocni są w gębie, a odważnie i rozważnie pokonali wybraną trasę. I zaraz ostatni punkt programu- spacer po sopockim molo i Monciaku. Tu wmieszani w kolorowy tłum innych wycieczek myszkowaliśmy po straganach, sklepach i restauracyjkach. Kto chciał, wdychał jod na plaży w cudownym słońcu.

Tuż po 16 wyruszyliśmy do domu. I wtedy spadły pierwsze krople deszczu. Czyżby gościnne Wybrzeże tak nas żegnało? Przyjedziemy tu jeszcze. Obcowanie z przyrodą i dziełami człowieka bardzo nam pasuje.

Wycieczkowicze